Było ciemno, przenikliwie chłodno i
śmierdziało zgniłym kartoflem. Irena i Włodek ostrożnie pokonywali kolejne
stopnie, zagłębiając się w nieznane coraz bardziej i bardziej.
- Do cholery, przecież gdzieś tu musi
być włącznik – wyszeptał Włodek, którego irytacja wzmagała się wraz z upływem
czasu spędzonego w podziemiach. Jego dłonie po omacku badały powierzchnię
zakurzonych piwnicznych ścian, jak niewprawne palce niewidomego, dopiero
poznającego tajniki alfabetu Braille’a.
- Au! – Irena syknęła z bólu.
- Co się stało?
- Nadepnąłeś mi na odcisk!
- Cicho! Słyszysz to?
- Nie.
- Teraz!
- Coś jakby jęki. Chodźmy stąd, Włodek,
przestaje mi się to wszystko podobać. Ta dziewczyna kłamała, przecież tu nie ma
żadnej wystawy.
- Patrz, drzwi. Tylko sprawdzę, czy
otwarte i zaraz wracamy na górę – oznajmił, po czym ostrożnie nacisnął klamkę.
Ledwie przekroczyli próg piwnicy, a kilkadziesiąt
par oczu wlepiło w nich nieprzytomny wzrok. Wokół olbrzymiego kopca złożonego z
obierków i plątaniny ziemniaczanych kłączy, trwały skulone postaci, każda z
nożykiem w jednej, i kartoflem w drugiej dłoni.
- Jezus Maria – Irena pospiesznie
wykonała znak krzyża, tak na wszelki wypadek. – Ludzie, skąd żeście się tu
wzięli?!
Lecz nie doczekała się odpowiedzi – nagle
drzwi zatrzasnęły się z hukiem, odcinając parze drogę ucieczki. Jedyne, co usłyszeli, to obłąkańczy śmiech:
- Teraz dotykajcie eksponatów do woli! Hahaha!!!
V. van Gogh, Jedzący kartofle II (1885) |
Czy będą frytki ?
OdpowiedzUsuńI to jest słuszna koncepcja. Frytki "U muzealnika". Wyczuwam sukces finansowy.
UsuńDo frytek herbata z food tracka i pełnia szczęścia . A zbiory muzealne poczekają na "najedzonych"
Usuń