niedziela, 18 grudnia 2016

Ukamienowani


W lewym bucie stale przechowuję maleńki kamyczek. Ma mi przypominać, o tym, że żyję, bo przecież tak łatwo zapomnieć. Przetacza się wte i wewte – raz jest w przestrzeni między palcami, żeby zaraz znaleźć się pod piętą (to lubię najbardziej) i dawać o sobie znać kłującymi impulsami do mózgu.

Pewnego dnia spotkałam na ulicy szacownego jegomościa – równo przystrzyżona broda, długi, fioletowy płaszcz i fikuśny filcowy kapelusz przykuwały uwagę każdego przechodnia składającego swoim ubiorem hołd przeciętności. Gdy mijaliśmy się w pobliżu apteki, rzucił jakby od niechcenia:

- Wyglądasz, jakbyś miała kamyk w lewym bucie.

- Z kim mam przyjemność? – spytałam, starając się przybrać pełen wyższości wyraz twarzy.

- Maxim Iwanow, kolekcjoner. Z wykształcenia psycholog. Prekursor kamiennej terapii poznawczo-zapoznawczej. Czy mogę cię prosić o zdjęcie buta?

- Nie mam czasu na pańskie wymysły, spieszę się na autobus! – odparłam cokolwiek grubiańsko.

- Jak uważasz, ale wydaje mi się, że mógłbym ci pomóc, znam twoje problemy.

- Guzik wiesz, człowieku w fioletowym płaszczu! – krzyknęłam, po czym gwałtownie ruszyłam w swoją stronę.

Nie minęło kilka sekund, a zza pleców dobiegł mnie cichy, ale stanowczy głos:

- Suplementy diety nie zwalczą bólu istnienia.

Zawróciłam i zgodnie z żądaniem podałam mu lewy but, balansując na tej nodze, która została.

- Tylko szybko, bo mi stopa marznie.

Elegancik wyjął kamyk, obejrzał dokładnie z każdej strony, aż wreszcie zacisnął go w dłoni, mrucząc przy tym zaklęcia w sobie tylko znanym języku.

- Gotowe – powiedział z wyraźną ulgą, a kamień wrzucił do metalowej puszki po dropsach. – Teraz powinno być już tylko lepiej.

I zniknął.
 
G. Courbet, Kamieniarze (1849)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz