W lewym bucie stale przechowuję maleńki kamyczek. Ma mi przypominać,
o tym, że żyję, bo przecież tak łatwo zapomnieć. Przetacza się wte i wewte – raz
jest w przestrzeni między palcami, żeby zaraz znaleźć się pod piętą (to lubię
najbardziej) i dawać o sobie znać kłującymi impulsami do mózgu.
Pewnego dnia spotkałam na ulicy szacownego jegomościa – równo
przystrzyżona broda, długi, fioletowy płaszcz i fikuśny filcowy kapelusz przykuwały
uwagę każdego przechodnia składającego swoim ubiorem hołd przeciętności. Gdy mijaliśmy
się w pobliżu apteki, rzucił jakby od niechcenia:
- Wyglądasz, jakbyś miała kamyk w lewym bucie.
- Z kim mam przyjemność? – spytałam, starając się przybrać
pełen wyższości wyraz twarzy.
- Maxim Iwanow, kolekcjoner. Z wykształcenia psycholog.
Prekursor kamiennej terapii poznawczo-zapoznawczej. Czy mogę cię prosić o
zdjęcie buta?
- Nie mam czasu na pańskie wymysły, spieszę się na autobus! –
odparłam cokolwiek grubiańsko.
- Jak uważasz, ale wydaje mi się, że mógłbym ci pomóc, znam
twoje problemy.
- Guzik wiesz, człowieku w fioletowym płaszczu! – krzyknęłam,
po czym gwałtownie ruszyłam w swoją stronę.
Nie minęło kilka sekund, a zza pleców dobiegł mnie cichy, ale
stanowczy głos:
- Suplementy diety nie zwalczą bólu istnienia.
Zawróciłam i zgodnie z żądaniem podałam mu lewy but,
balansując na tej nodze, która została.
- Tylko szybko, bo mi stopa marznie.
Elegancik wyjął kamyk, obejrzał dokładnie z każdej strony, aż
wreszcie zacisnął go w dłoni, mrucząc przy tym zaklęcia w sobie tylko znanym
języku.
- Gotowe – powiedział z wyraźną ulgą, a kamień wrzucił do
metalowej puszki po dropsach. – Teraz powinno być już tylko lepiej.
I zniknął.
G. Courbet, Kamieniarze (1849) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz