poniedziałek, 2 stycznia 2017

Bachanalia

Bożenka ma kota, a kot ma Bożenkę. Codziennie rano widzę ich, jak baraszkują w najlepsze na trawniku pod blokiem. Ona zaczepnie wymachuje mu przed pyszczkiem gałązką, on biega jak oszalały, dając jej tę odrobinę życiowej uciechy. Układ doskonały.
 
Bożenka ma kota na punkcie swojego kota. Dacie wiarę, że nie dalej jak wczoraj, skulona w krzakach przy śmietniku, karmiła go mlekiem z butelki? Skurczybyk chłeptał, aż mu się uszy trzęsły.
 
Ale dzisiaj coś pękło. Wychodzę z klatki – siedzi na ławce w żałosnej pozie. Gil jej wisi u nosa.
 
- Bożenko, co się stało? Niechże Bożenka powie! – pytam, próbując jednocześnie wymacać w torbie coś na podobieństwo chusteczki ratunkowej.
 
- Rzucił mnie, kanalia, zostawił dla innej! – wykrzykuje przez łzy i ze wzgardą wskazuje głową na ławkę obok. A tam nie kto inny, jak rzeczony zdrajca, rozparty niczym basza na kolanach Grażyny z klatki H, wyjada jej z ręki mięsne przysmaki, które potem zapija marnej jakości wódeczką. Nie wytrzymałam.
 
- Nie dla psa kiełbasa… to znaczy kota! Czy coś… – rzuciłam Bachusowi na odchodnym. I zabrałam Bożenkę na przyjacielskiego kabanosa.


Caravaggio, Bachus (1596-1597)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz