Pewnego słonecznego dnia, jednego z
tych, kiedy nie wiesz, za którą klamkę okna złapać, żeby wygonić zabłąkaną
osę-idiotkę i plaskasz bladymi, bosymi stopami po kuchennych kaflach, miotając
zawzięcie ścierą, z ust typowego podwórkowego bachora płci męskiej usłyszałam
słowo klucz, i to klucz nie byle jaki, bo stanowiący przepustkę do lepszego
świata, świata jakby luksusowego luksusu, najbardziej prestiżowego prestiżu, o
jakim możesz zamarzyć, świata dóbr wszelakich, których to dóbr bachor ów nie
mógł objąć swoim bachorzym rozumem, gdyż liczył się dla niego li tylko balon
koloru nieba, dzierżony dumnie w niewyrośniętej dłoni, więc wzułam ci ja but na
stopę razy dwa i pobiegłam, ile sił w cherlawych członkach do nowo
otwartej świątyni konsumpcji, żeby jako jedna z pierwszych mieszkanek osiedla
na U. dostąpić zaszczytu obcowania z majestatem handlu i być może – żywiłam
głęboką nadzieję – odebrać należne mi gratisy, suweniry bądź przygotowane do
degustacji wymyślne zakąski kuchni polskiej, lecz gdy tylko noga moja dziarsko przestąpiła
próg owego przybytku i już zagłębiała się w regały z odzieżą dziecięcą, blond
niewiasta uzbrojona w mop, z całą siłą przynależną piastowanej przez nią funkcji,
bez ogródek wykrzyknęła:
- OTWARCIE JUTRO!!!
Pepco. Czyli gacie dla całej rodziny po
4 złote, sąsiad przymierzający skrycie plastikowe laczki i gumowe
hamburgery-piszczałki.
Maria Toboła, Amber Kebab (2016) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz