poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Andrzej

Powiedzieć o Andrzeju, że jest człowiekiem-niemożliwością, to jak porównać Michała Milowicza do Elvisa – nie ta liga, umówmy się. Andrzej to zdecydowanie więcej. 

Istota andrzejowatości wykracza daleko poza ramy ciasno okalające szereg konotacji związanych z jego imieniem. Kto w końcu, jak nie Andrzej, zapozuje do ślubnego zdjęcia z siatką z Biedronki w dłoni? Kto przechytrzy cały świat i pomimo słusznego wieku wejdzie na salę kinową z biletem ulgowym? Kogo spotkasz na Kolosach/dowolnym wernisażu/zjeździe Sybiraków/na Jarmarku/w tramwaju linii 6/na koncercie Nasty Niakrasavy/wigilii dla ubogich? Odpowiedź nasuwa się sama.

Mamy jednak Wielkanoc. W centralnym punkcie stołu pysznią się regularne plastry karkówki, po prawicy parują wstydliwe buraki, gdzieś z boku skromnie przycupnęła marchewka. Rozmawiamy z Andrzejem o trudach pracy z roszczeniowym klientem, tworzymy ranking lokalnych firm ochroniarskich, dotykamy nawet zagadnień muzealnictwa. Wtem gość postanawia podzielić się osobliwym świadectwem. Brzmi ono mniej więcej tak:

M: Andrzej, byłeś wczoraj w kościele?

A: Byłem. W trzech. A w Wielki Czwartek poszedłem, żeby mi ksiądz umył nogi, ale się nie załapałem. Kiedyś byłem zaraz po pracy, otarłem stopy o nogawki spodni i umył.




Andrzej.


mural na budynku przy ul. Puławskiej 143, Warszawa (2012)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz