Środa, trochę po siódmej. Po prawej czereśnia, po lewej jabłoń. Nagle
wyrasta przede mną typ z gatunku tych, którzy nie wonieją słodko na
wiosnę. Widzę go od boku - w dłoni dzierży foliówkę ze stłoczonymi
filetami z dorsza, nogą tupie na blond kundla o sterczących uszach.
Szybko orientuję się, że to jednak nie flamenco, a konsumpcyjne
przepychanki miłośników ryb. Już mam ich minąć i oddalić się wesół, gdy
zauważa mnie ten bez sierści - jego wodniste oczy, dwa obłąkane stawy na
twarzy smakosza tanich trunków, przeszywają mnie w ułamku sekundy, aż
ich właściciel wydusza z siebie pytanie, przy którym Gauguinowskie
refleksje wydają się błahe jak kupienie bochenka pszennego chleba:
- A pani zawsze jest taka piękna?
- Tylko czasem - rzucam znad ramienia. Jak mnie dobrze omiotą pyły z Sahary - dopowiadam w głowie.
- A pani zawsze jest taka piękna?
- Tylko czasem - rzucam znad ramienia. Jak mnie dobrze omiotą pyły z Sahary - dopowiadam w głowie.
P. Gauguin, Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy? (1897-1898) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz