poniedziałek, 13 czerwca 2016

Juhas

Heniek wiódł próżniaczy żywot. Jak na prawdziwego juhasa przystało. Rytm dnia wyznaczały mu pory udoju, porannego i wieczornego. I wielkość kopczyka popiołu z wypalanych co rusz najtańszych papierochów z pobliskiego wielobranżowego. Gdy ten sięgał do połowy opróżnionego zeszłego roku kubeczka jogurtu Mlekovita, znaczyło, że czas iść spać. Wyrzucał wtedy niedopałki, stawiał plastikowy fotel tuż przy ścianie chałupy i wracał do pozornej rzeczywistości.
Dzień, w którym to się wydarzyło nie różnił się niczym od wczoraj, ani nawet od tydzień temu. Było jak zwykle – kozy leniwie gryzły trawę, młode brykały pośród żelbetonowych okruchów czegoś, co kiedyś było budynkiem. Tylko granitowa głowa niedoczynnego rycerza, zazwyczaj obnażona, tym razem zasnuła się szarymi kłębami.
Wiatr przybrał na sile. Wydawało się, że gra w podniebnego ping-ponga – niczym piłeczkę przesuwał chmury z jednej strony na drugą, aż w końcu rozstąpiły się i Heniek usłyszał głos ojca:
 
Henryku, Henryku! Poznajesz mnie? Czemu mi spać w spokoju nie pozwolisz i w grobie zamartwiać się muszę? Dlaczegoś ojcowiznę przetracił, o zwierzęta nie dbasz, pomyjami poisz, psa na noc w piwnicy zamykasz? Czy tegom cię uczył? Opamiętaj się, póki czas!
 
Heniek zląkł się wpierw, ale zaraz prychnął pogardliwie, po czym, nie robiąc sobie nic z ojcowskich komunikatów, wstał, narzucił na przygarbiony grzbiet srebrzystą pelerynę od deszczu, upodabniającą go do skrzata, i z garnkiem na mleko w ręku po raz ostatni opuścił swoją werandę. 
Co się wydarzyło tego wieczora? Nikt tak naprawdę nie wie. Nieliczni świadkowie wspominają huk, wielką jasność i rozdzierające beczenie. Sąsiadka, która jako pierwsza dobiegła na miejsce sądu, jak mantrę powtarzała tylko o finezyjnie wygiętym pręcie i zawieszonej nań srebrzystej pelerynie.


Władysław Skoczylas, Baca (1920)

1 komentarz:

  1. Cacao DecoMorreno zbrązowiał z zazdrości jak czytał. Stephen King znowu zaczął pić, bo zdał sobie sprawę jak marnym pisarzem jest. Jacek Dehnel wyrzucił laptop przez okno, obecnie łowi i dusi małże w białym winie gdzieś nad Adriatykiem. Szczepan Twardoch sprzedał Merca, kupił Opla. U Witkowskiego - bez zmian.

    Tak wyobrażam sobie okładkę I tomu "Kronik podhalańskich" autorstwa Agnieszki Domańskiej.
    A Juhas czytany od tyłu informuje jak autorka tytułuje krytyków wszelkiej maści. Błąd ortograficzny pierwszego stopnia - zamierzony.

    Agentka Liter@ck@

    OdpowiedzUsuń